Podczas czwartkowej burzy w Tatrach zostało poszkodowanych niemal 150 turystów przebywających w okolicach Giewontu i Czerwonych Wierchów. Gwałtowne wyładowania atmosferyczne spowodowały śmierć czterech osób, w tym dwojga dzieci (46-latka z Lubelszczyzny, 24-latka z Dolnego Śląska, 10-latka z Mazowsza i 10-latek z Małopolski).
Kolejny czeski turysta zmarł od rażenia piorunem w słowackiej części Tatr.
Jednym z poszkodowanych jest ksiądz Jerzy Kozłowski, który jest jednym z przewodników Pieszej Pielgrzymki Diecezji Świdnickiej na Jasną Górę. Wikariusz dzierżoniowskiej parafii, który przebywa w szpitalu w Zakopanem opowiedział dziennikarzom „Interwencji” o tym dniu na Giewoncie.
Nie zapowiadało się w ogóle, że będzie jakaś burza. Gdy byłem już pod krzyżem, to w oddali było słychać grzmoty, od razu bardzo się zaniepokoiłem. Miałem złe przeczucia” – zaczął duchowny.
Koszmar rozpoczął się w momencie pierwszego wyładowania. Ks. Kozłowski podał, że musiało nim rzucić, ponieważ uderzył w skałę.
„Poczułem ogromny ból przeszywający całe ciało, iskry, nawet nie potrafię tego opisać, jakby rozsadzało mi klatkę piersiową
– mówił dziennikarzom dodając, że z prawej nogi spadł mu but, a lewa była niewładna.
Ksiądz jednak wstał i na głos rozgrzeszał stojących wokół niego ludzi. Tłumaczył, że zdawał sobie sprawę, że może być źle, że mogą być jacyś umierający. – Zrobiłem to, co do mnie należało – ocenił.
Ks. Jerzy Kozłowski nie ustawał w wysiłkach, ponaglał ludzi by schodzić niżej. Czuł, że istniało niebezpieczeństwo kolejnych wyładowań. Jak pamięta, udało się zejść kilka metrów od krzyża, gdy nastąpiło kolejne uderzenia pioruna.
W wypowiedzi dla „Interwencji” porównał wyładowanie atmosferyczne do działania respiratora.
– Taki skurcz, nic więcej. Nie było bólu – opisywał. – Na szczycie padał deszcz, było bardzo zimno, wszyscy się trzęśli
– mówił.
Gdy piorun uderzył trzeci raz, jego morale spadło.
„Myślałem, że jestem spalony. Prosiłem Boga, żeby mnie zabrał, ból był tak ogromny” – powiedział.
– My byliśmy blisko krzyża i przeżyliśmy, a ci co byli dalej, zginęli
– dodał.
Stan księdza jest stabilny. Jak obrażenia opisuje jego siostra?
– Ma poranione nogi. Dostał trzy razy piorunem. Na zewnątrz widać dość pokaźne rany: limo, zszyty łuk brwiowy i spuchnięta twarz. Cały jest też posiniaczony, a w łopatce ma dziurę
– mówiła w rozmowie z „Gościem Świdnickim” siostra duchownego.