17 kwietnia 2021
A Unique Lenten Experience for a Special Fourth Grade Class/ Wyjątkowe doświadczenie wielkopostne dla specjalnej klasy czwartej
15 kwietnia 2021
1055 lat temu Polska stała się chrześcijańska
Metropolita San Francisco: trapi nas wirus rasizmu
Arcybiskup San Francisco odprawił Mszę o uwolnienie od wirusa rasizmu, który jego zdaniem trapi to amerykańskie miasto. „Ubolewamy nad wzrostem przemocy na tle rasowym, zwłaszcza w stosunku do Azjatów. To smutne, że dzieje się tak w mieście, które zawsze było uważane za przyjazny port dla wszystkich przybyszów” – powiedział abp Salvatore J. Cordileone w homilii podczas nabożeństwa w katedrze pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny.
Hierarcha przypomniał, że San Francisco, jeśli chodzi o emigrację, wyróżnia się nawet na tle całych Stanów Zjednoczonych, które są przecież państwem przybyszów. To tutaj we wczesnej historii miasta docierały największe fale imigracyjne z Irlandii i Włoch, a obecnie jest ono domem dla ogromnej wspólnoty emigrantów z Meksyku i Ameryki Południowej. Jednak jedyną stałą falą emigracyjną od początku historii miasta aż do dziś jest fala azjatycka. „To smutne, że to właśnie te społeczność najbardziej dotyka przemoc na tle rasowym” – zauważył abp Cordileone.
Metropolita San Francisco nawiązał do słów papieża Franciszka z 21 marca, który w międzynarodowym dniu walki z rasizmem porównał to zjawisko do wirusa, który nie znika, ale zmienia się i przystosowuje do nowych warunków. Franciszek zaznaczył, że rasizm pokazuje jak pozorny jest postęp społeczny w krajach rozwiniętych. Abp Cordileone podkreślił, że podobnie jak trzeba zawsze być czujnym, aby nie dać się zarazić koronawirusem, tak samo należy uważać na rasizm. „Najlepszą szczepionką przeciwko niemu jest chrześcijańskie życie” – podsumował metropolita San Francisco.
Nabożeństwo, w którym wzięło udział ponad 100 osób, zorganizował ks. Peter Zhai, dyrektor wydziału duszpasterstwa ds. Azjatów. Do modlitwy dołączyli także przedstawiciele innych wyznań obecnych w San Francisco.
Belgia: ważny głos w obronie Papieża i Stolicy Apostolskiej
Błogosławieństwo to akt, który angażuje Kościół, bo poprzez ten znak przekazuje on łaskę Boga. Dlatego błogosławić można tylko to, co jest dobre: na przykład posiłek czy dom – przypomina ks. Xavier Dijon SJ, znany belgijski jezuita, profesor prawa i filozof, tłumacząc na łamach dziennika La Libre Belgique, dlaczego Kościół odmawia błogosławieństwa parom jednopłciowym.
Jego jasne stanowisko w tej sprawie to poważny wyłom w katolickim establishmencie w tym kraju. Wydana przed miesiącem deklaracja Kongregacji Nauki Wiary w sprawie zakazu błogosławienia związków homoseksualnych, została negatywnie przyjęta przez belgijski Kościół. Otwarcie odrzucił ją bp Johan Bonny, ordynariusz Antwerpii i wiceprzewodniczący Episkopatu, który w związku z przedłużającą się chorobą kard. De Kesela, najczęściej reprezentuje dziś na zewnątrz belgijskich biskupów. Jak sam podkreśla, był też ich delegatem na Synodzie o rodzinie.
Ks. Dijon, były prowincjał jezuitów, otwarcie broni decyzji Stolicy Apostolskiej, przypominając, że w opinii Kościoła, związek homoseksualny, niezależnie od intencji poszczególnych osób, nie odpowiada stwórczemu planowi Boga względem człowieka, kobiety i mężczyzny. Dlatego nie można go błogosławić, nie jest on drogą do świętości, bo świętość to nie tylko kwestia dobrych intencji.
Istnieje obiektywna sprzeczność między związkiem jednopłciowym, a tym, co Bóg nam objawił w Biblii – zauważa ks. Dijon. Zapytany, dlaczego zatem Pan Bóg dopuszcza homoseksualizm, odpowiedział: „Bo Bóg dopuszcza wszystko. Zostawia nas wolnych. Dopuszcza również grzech, wojny, przemoc. Sam fakt, że odczuwam w sobie jakąś skłonność, nie oznacza, że jest ona dobra”.
Belgijski jezuita zastrzega jednak, że wszystko to nie oznacza, że homoseksualiści nie mogą stać się świętymi. Przytaczając słynne już zdanie Papieża Franciszka: „Kimże ja jestem, abym ich sądził?”, podkreśla, że powstrzymywanie się od sądzenia poszczególnych osób, nie oznacza, że nie mogę powiedzieć iż obiektywnie homoseksualizm jest nieuporządkowaniem.
Technologia produkcji szczepionek AstraZeneca i Johnson&Johnson budzi poważny sprzeciw moralny, ale...
Pomimo tego, że technologia produkcji szczepionek firm AstraZeneca i Johnson&Johnson budzi poważny sprzeciw moralny, to jednak mogą z nich korzystać ci wierni, którzy nie mają możliwości wyboru innej szczepionki i są do tego wprost zobligowani określonymi uwarunkowaniami egzystencjalnymi lub zawodowymi – napisał w Stanowisku bp Józef Wróbel SCJ, przewodniczący Zespołu Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych.
Bp Wróbel zauważył, że w przeciwieństwie do pierwszych szczepionek korzystających z technologii opartej na mRNA i nie budzących istotnych zastrzeżeń moralnych, w produkcji szczepionek AstraZeneca i Johnson&Johnson korzysta się z linii komórkowych stworzonych na materiale biologicznym pobranym od abortowanych płodów. „Ten fakt budzi poważny sprzeciw moralny” – napisał i dodał, że „katolicy nie powinni godzić się na szczepienie tymi szczepionkami”.
Bp Wróbel zaznaczył jednak, że stanowisko to nie wyklucza możliwości skorzystania z obu tych szczepionek. „Wierni, którzy nie mają możliwości wyboru innej szczepionki i są wprost zobligowani określonymi uwarunkowaniami (np. zawodowymi, posłuszeństwa w ramach określonych zespołów, struktur, urzędów, służb, dla których przeznaczono właśnie te szczepionki) mogą z nich skorzystać bez winy moralnej” – podkreślił w dokumencie. Dodał, że konieczne jest jednak zamanifestowanie swojego sprzeciwu wobec aborcji.
Stanowisko przewodniczącego Zespołu Ekspertów KEP ds. Bioetycznych nie uwzględnia aspektów formalnych szczepień tymi szczepionkami, zwłaszcza możliwych skutków ubocznych pozostających w związku przyczynowym, a nie czasowym, z ich podaniem. Powstrzymanie się od zajęcia stanowiska w tej kwestii jest podyktowane przez fakt, iż brak jest dotychczas dostatecznych badań w tej materii, a także brak jest jednolitego stanowiska specjalistów.
Dramat Haiti: głód, rosnąca przemoc i porwania dla okupu
Społeczeństwo haitańskie coraz bardziej zstępuje do piekieł. Przemoc szerzona przez uzbrojone bandy nie ma sobie równych. W specjalnym oświadczeniu pisze o tym metropolita Port-au-Prince. Abp Max Leroy wzywa władze do ukrócenia przemocy i porwań dla okupu, które stały się prawdziwą plagą Haiti.
O tym jednym z najuboższych krajów świata stało się ponownie głośno po ostatnim porwaniu pięciu księży i dwóch sióstr zakonnych oraz dwóch członków rodziny jednego z miejscowych kapłanów. Prezydent Haiti nazwał plagę uprowadzeń prawdziwą katastrofą i zapowiedział wydanie jej zdecydowanej walki. Porwania stają się sposobem na zdobywanie funduszy pozwalających na zbrojenie band kryminalnych, które sprawują m.in. całkowitą kontrolę nad kilkoma dzielnicami Port-au-Prince.
„Ostatnie cztery lata to lawinowy wzrost przemocy w całym kraju” – mówi Radiu Watykańskiemu Maddalena Boschetti. Jest ona włoską misjonarką fidei donum niosącą od osiemnastu lat w tym kraju pomoc niepełnosprawnym dzieciom.
„Porwania wciąż trwają i są coraz częstsze. Mówi się o osobach duchownych, ponieważ ich uprowadzenie jest jasnym sygnałem braku szacunku do Kościoła. Jednak w całym kraju generalnie zatracono szacunek do człowieka, życie ludzkie przestało się liczyć – mówi papieskiej rozgłośni włoska misjonarka na Haiti. – Szerzy się bezużyteczna przemoc, której celem jest upokorzenie i zastraszenie ludności. Wiele rodzin nie mówi o uprowadzeniu swych bliskich, licząc, że w ten sposób ma większą szansę na ich odzyskanie. Króluje powszechny brak bezpieczeństwa. Tworzymy na Whatsappie i Facebooku specjalne grupy informując się nawzajem, gdzie danego dnia jest zagrożenie, jakie miejsca lepiej omijać, gdzie znów są strzelaniny. Pomaga nam to w codziennym funkcjonowaniu. To jest nasza codzienność. Przeraża brutalność, z jaką szerzona jest przemoc. Oprawcy nagrywają filmiki swych okaleczonych ofiar i wrzucają na media społecznościowe, w celu zastraszenia ludności. Jest naprawdę wiele porwań, ale najgorszy jest rozmiar stosowanej wobec uprowadzonych przemocy, zupełnie bezużytecznej.“
Hiszpania: Prawnicy chrześcijańscy walczą z “krzyżofobią”
Hiszpańskie Stowarzyszenie Prawników Chrześcijańskich (AEAC) kieruje do sądów coraz więcej skarg na decyzje samorządowców tego kraju, którzy pod pozorem walki z frankizmem usuwają symbole religijne z przestrzeni publicznej, głównie krzyże. Nazwali to zjawisko “krzyżofobią”.
Jedną z ostatnich jest sprawa burmistrza gminy El Casar w prowincji Cáceres na zachodzie kraju, który zapowiedział usunięcie stojącego w centrum miasta krzyża. Jego zdaniem umieszczony na jednym z głównych placów tej miejscowości kamienny krzyż promuje ponoć poglądy zwolenników reżimu frankistowskiego, który panował w Hiszpanii w latach 1939-75.
Stowarzyszenie przypomniało, że większość sądów w regionach, w których próbowano usunąć krzyże, wypowiadała się w ostatnich latach, aby “nie traktować symboli religijnych jako frankistowskich”. Jednocześnie wskazano, że mimo to w Hiszpanii nie brakuje samorządowców, którzy – również wbrew woli większości mieszkańców gminy – usiłują usuwać krzyże.
"W Celanova w Galicji zwolennicy tych działań zebrali 1500 podpisów, podczas gdy przeciwnicy tego pomysłu aż 25 tys." – zauważyła przewodnicząca AEAC Polonia Castellanos. Zapewniła, że kierowana przez nią organizacja będzie bronić zarówno krzyża w tym mieście, jak i innych znajdujących się w przestrzeni publicznej symboli religijnych, które samorządowcy próbują usuwać pod pretekstem walki z frankizmem.
Mówca motywacyjny z zespołem Downa porusza Amerykę
Mark Hublar podróżuje po całych Stanach, rozmawiając z biznesmenami, politykami i celebrytami i przekonuje ich, że osoby niepełnosprawne mają swoje miejsce w społeczeństwie. Sam wie o tym najlepiej - ma zespół Downa.
Mark Hublar jest spełnionym człowiekiem. Widać to już w jego powitaniu - przyjacielski uśmiech, wyciągnięta dłoń, pewny kontakt wzrokowy i paplanina. - Kocham ludzi i uwielbiam z nimi rozmawiać - mówi o sobie. Obie te cechy wykorzystał, aby swoją pasję przekuć w karierę: pracuje jako mówca motywacyjny, przekonujący do zatrudniania osób niepełnosprawnych. A o niepełnosprawności może powiedzieć wiele - ma zespół Downa.
Mark skończył szkołę średnią, a następnie college, gdzie uzyskał dyplom z wystąpień publicznych. Prowadzi samodzielne życie, zarabiając na swoje utrzymanie dzięki założonej z pomocą rodziny firmie “Mark Hublar Speaks”.
Dzięki swojej pracy podróżuje całych Stanach, rozmawiając z właścicielami korporacji i organizacji non-profit, pracodawcami i członkami Kongresu. Wśród osób, które spotkał, jest długa lista polityków, sportowców i celebrytów.
- Chciałbym, aby osoby z niepełnosprawnością mogły włączać się w życie społeczne i aby otrzymywały prawdziwą pracę z prawdziwym wynagrodzeniem, adekwatnym do tego, co robią - wyjaśnia Mark.
Wychowany w głęboko wierzącej, katolickiej rodzinie, swoją pracę traktuje jako misję. - Bóg chce, żebym dla niego pracował, Bóg chce, żebym był dla niego mówcą - podkreśla.
MARK HUBLAR SPEAKSMark Hublar | Ruby's Rainbow
"Boże, nie wiem, co się stanie"
Życie, jakie dziś prowadzi, stało się możliwe dzięki wierze, kochającej rodzinie i kluczowej decyzji, którą rodzice Marka podjęli po jego urodzeniu. Kiedy w 1964 roku na świat przyszedł drugi syn Hublarów, jego rodzicom powiedziano, że cierpi na mongolizm - termin używany wtedy na określenie zespołu Downa. Lekarz powiedział, że życie ich syna będzie “wegetacją” i doradził umieszczenie go w ośrodku opiekuńczym. Al i Linda Hublar nie chcieli o tym słyszeć - zabrali chłopca do domu, otoczyli najlepszą opieką i… modlitwą. - Boże, nie wiem, co się stanie. Proszę, pozwól mu mieć wystarczająco dużo inteligencji, by mógł Cię poznać, kochać i służyć Ci - modlił się Al. Po latach Mark usłyszał, jak ojciec przeklinał. - Wiesz, że Bóg może usłyszeć każde twoje słowo. To nie jest tego warte! - powiedział wtedy ojcu, a Al zrozumiał, że jego modlitwa została wysłuchana.
Mark - tak, jak jego trzej bracia - miał swoje obowiązki i zadania, w domu traktowany był bez taryfy ulgowej. A jego bracia odnosili się do niego zupełnie zwyczajnie - grali razem w piłkę, uprawiali zapasy i psocili. - Zostałem wychowany w taki sposób, że dopiero w piątej klasie dowiedziałem się, że Mark ma zespół Downa - wspomina Greg, młodszy brat Marka.
Mark chciał robić wszystko, co robili jego bracia. I to pragnienie bycia takim jak oni stało się dla niego źródłem motywacji, która skłoniła go do ukończenia szkoły średniej, a potem college’u, znalezienia pracy i prowadzenia samodzielnego życia. Nie spodziewał się jednak, że kiedyś założy firmę i rozpocznie karierę jako mówca.
A może będziesz mi płacił za rozmowę?
Jak do tego doszło? Mark znalazł pracę w jednym z supermarketów. Po trzech miesiącach szef oznajmił mu jednak, że nie może zatrudniać go dalej, ponieważ towarzyski mężczyzna spędzał więcej czasu na rozmowach z klientami niż na wypełnianiu swoich obowiązków. - A może dasz mi pracę, w której będziecie mi płacić za rozmowę? - zażartował Mark. Szef podchwycił pomysł i zatrudnił Hublera na stanowisku osoby witającej klientów przy wejściu do sklepu. Okazało się to strzałem w dziesiątkę - Mark pracował na tym stanowisku przez 5 lat i stał się tak popularny, że miejscowa telewizja zrobiła o nim materiał. Niestety, stan zdrowia zmusił go do przejścia na rentę.
Po odejściu z pracy Mark zaczął zastanawiać się, co zrobić dalej ze swoim życiem. Marzył o tym, żeby pomagać innym osobom z niepełnosprawnościami w prowadzeniu pełnego, satysfakcjonującego życia. Musiało minąć jeszcze kilka lat, nim stał się mówcą publicznym, propagującym ideę zatrudniania osób niepełnosprawnych. Wraz z zespołem ludzi z organizacji “Work to Include”, z którymi współpracuje, kontaktuje się z pracodawcami, aby rozwiać ich obawy związane z zatrudnianiem osób niepełnosprawnych i pomaga im znaleźć pracowników.
Mark stał się osobą rozpoznawalną, ale sława nie uderzyła mu do głowy. Nadal skupia się na promowaniu zatrudnienia osób niepełnosprawnych. - Bóg jest zadowolony z tego, co robię - mówi Hubler i dodaje - On pracuje w niebie, a ja pracuję tutaj.
MARK HUBLAR SPEAKSMark Hublar | More Alike Than Differe